Przed mistrzostwami świata w Meksyku w 1974 roku sen z powiek spędzał nam fakt, że Mexico City leży ponad dwa tysiące metrów nad poziomem morza. Mieliśmy nikłe wyobrażenie, jak pracuje organizm nieprzyzwyczajony do wysiłku fizycznego na takich wysokościach, czerpiąc swoje doświadczenia z igrzysk olimpijskich z roku 1968, gdzie nasza drużyna wywalczyła piąte miejsce. Baliśmy się więc tych warunków bardzo.
Dzięki możliwościom Huberta Wagnera dotarliśmy do dokumentów NRD i postanowiliśmy zbudować całe przygotowania w Cahadzore, ośrodku przygotowań olimpijskich Związku Radzieckiego, zbudowanego właśnie na igrzyska 1968 roku. I to nam się rewelacyjnie sprawdziło. Idealnie trafiliśmy z wejściem w góry, potem zejściem i przelotem do Meksyku i ponownie z aklimatyzacją już na mistrzostwach świata. Widać było na przykładzie innych reprezentacji, jak ważne było zaplanowanie i przeprowadzenie przygotowań wysokogórskich.
Przebywając na zgrupowaniu z Cahadzore, ośrodku przygotowań olimpijskich dla wszystkich dyscyplin, mieliśmy możliwość spotkać się z trenerami nie tylko siatkarskimi. Bardzo szybko nawiązaliśmy liczne kontakty, które skutkowały dla nas wymianą myśli i wiedzy szkoleniowej. Bardzo szybko zyskaliśmy też powszechną sympatię mieszkańców Cahadzore.
W Cahadzore rozegraliśmy turniej towarzyski z ekipami ZSRR oraz Czechosłowacji. Ekipę Związku Radzieckiego prowadził wówczas Jurij Czesnakow, obecnie zasiadający we władzach FIVB. Tak się składa, że z Czesnakowem mieliśmy okazję rywalizować jako zawodnicy, potem trenerzy, teraz zaś spotykamy się jako działacze siatkarscy.
Pierwszy mecz rozegraliśmy przeciw ZSRR. Ponieważ wiedzieliśmy, że nas filmują, razem z Wagnerem podjęliśmy decyzję, aby wystawić drugą szóstkę i nie odkrywać wszystkich kart przed MŚ. I o dziwo ten drugi skład zaskoczył Czesnakowa na tyle, że udało nam się wygrać z ekipą ZSRR, co wzbudziło ogromny aplauz publiczności zgromadzonej w sali w Cahadzore. Jak się okazało, siatkarska ekipa Sbornej nie cieszyła się dużą sympatią.
Nasze przygotowanie było ogromnym atutem. Inne drużyny miały trudności z poruszaniem się, nie mówiąc już o grze na wysokich obrotach. W tamtych czasach Meksyk był w stanie niepokoju. Po wyjściu z samolotu pod eskortą tamtejszej policji i żandarmerii przeszliśmy do autokaru, którym z Mexico City udaliśmy się do Tuluci.
Meksyk okazał się zupełnie odmienny od naszej kultury. Przede wszystkich mieliśmy spore kłopoty językowe. Zresztą nie tylko my. Po hiszpańsku nie mówił nikt, zaś po angielsku nieliczni. Problemy mieliśmy głównie w hotelu, jednak Meksykanie byli niezwykle gościnni, serdeczni i sympatyczni, co z nawiązką rekompensowało nam braki komunikacyjne.
Oczywiście, od momentu postawienia stopy na meksykańskiej ziemi mieliśmy swoich „opiekunów”. Do hali z hotelu eskortował nas kordon policji, „dbali o nas” również tajniacy. Meksyk zadziwiał również kontrastami. Z jednej strony przepych centrum miasta z palmami, z drugiej, slumsy na obrzeżach, domy z dykty i puszek.
Hala, w której rozrywaliśmy swoje mecze, też robiła wrażenie. 20 tysięcy miejsc, boisko rozgrzewkowe na scenie, a widownia wokół jak w amfiteatrze. Swoją postawą i walecznością wzbudziliśmy sympatię Meksykanów. Po meczach tłumy kibiców dopominały się o drobne pamiątki.
Tak się złożyło, że w grupie trafiliśmy na ZSRR. I ponownie zaskoczyliśmy Czesnakowa, wystawiając drugą szóstkę. Udało nam się wygrać i wyszliśmy z grupy bez porażki. Oczywiście, nie obyło się bez fety zakończonej kąpielą sztabu szkoleniowego w basenie. Był to chyba najlepszy okres w mojej pracy trenerskiej, chłopcy pracowali wyśmienicie, nikt nie narzekał i nie liczył godzin spędzonych na sali treningowej. No i co najważniejsze, ciężką pracę umieliśmy przekuć w sukcesy.
Po finałowym spotkaniu zespół wyszedł z hali niekompletnie ubrany, a przystojny Wojtowicz niemal w samych slipkach. Ostatnie spotkanie graliśmy z Japonią i musieliśmy je wygrać. Wtedy system gier był inny niż dziś. Sześć zespołów grało w finale systemem każdy z każdym i ten, kto uzyskał najwięcej punktów, zostawał mistrzem. Musieliśmy wygrać mecz z Japonią, w przeciwnym razie układ punktów był taki, że mistrzostwo mogła zdobyć jeszcze Rosja bądź Japonia. Na szczęście wygraliśmy i mogliśmy świętować mistrzostwo globu.
Powrót do kraju był wspaniały, kibice przyjęli nas po królewsku. Najpierw dolecieliśmy do Francji, gdzie również cieszono się z naszego sukcesu, a potem pociągiem wracaliśmy do Polski. Już w wagonie restauracyjnym czekała na nas niespodzianka - polskie przysmaki, których bardzo nam brakowało. Potem był postój w Poznaniu, gdzie uhonorowały nas władze miasta, a na koniec dojechaliśmy do warszawskiego Dworca Gdańskiego, gdzie przywitały nas tłumy ludzi, dla których - podobnie jak dla nas - było to spełnienie marzeń o sukcesie, marzeń wielu pokoleń siatkarzy.
Dziś patrząc na sukces drużyny Raula Lozano, spinam klamrą tamte wydarzenia i z rozrzewnieniem, ale i z dumą wspominam nasz sukces w Meksyku.
WYSŁUCHAŁA Katarzyna Kochaniak
Dzięki możliwościom Huberta Wagnera dotarliśmy do dokumentów NRD i postanowiliśmy zbudować całe przygotowania w Cahadzore, ośrodku przygotowań olimpijskich Związku Radzieckiego, zbudowanego właśnie na igrzyska 1968 roku. I to nam się rewelacyjnie sprawdziło. Idealnie trafiliśmy z wejściem w góry, potem zejściem i przelotem do Meksyku i ponownie z aklimatyzacją już na mistrzostwach świata. Widać było na przykładzie innych reprezentacji, jak ważne było zaplanowanie i przeprowadzenie przygotowań wysokogórskich.
Przebywając na zgrupowaniu z Cahadzore, ośrodku przygotowań olimpijskich dla wszystkich dyscyplin, mieliśmy możliwość spotkać się z trenerami nie tylko siatkarskimi. Bardzo szybko nawiązaliśmy liczne kontakty, które skutkowały dla nas wymianą myśli i wiedzy szkoleniowej. Bardzo szybko zyskaliśmy też powszechną sympatię mieszkańców Cahadzore.
W Cahadzore rozegraliśmy turniej towarzyski z ekipami ZSRR oraz Czechosłowacji. Ekipę Związku Radzieckiego prowadził wówczas Jurij Czesnakow, obecnie zasiadający we władzach FIVB. Tak się składa, że z Czesnakowem mieliśmy okazję rywalizować jako zawodnicy, potem trenerzy, teraz zaś spotykamy się jako działacze siatkarscy.
Pierwszy mecz rozegraliśmy przeciw ZSRR. Ponieważ wiedzieliśmy, że nas filmują, razem z Wagnerem podjęliśmy decyzję, aby wystawić drugą szóstkę i nie odkrywać wszystkich kart przed MŚ. I o dziwo ten drugi skład zaskoczył Czesnakowa na tyle, że udało nam się wygrać z ekipą ZSRR, co wzbudziło ogromny aplauz publiczności zgromadzonej w sali w Cahadzore. Jak się okazało, siatkarska ekipa Sbornej nie cieszyła się dużą sympatią.
Nasze przygotowanie było ogromnym atutem. Inne drużyny miały trudności z poruszaniem się, nie mówiąc już o grze na wysokich obrotach. W tamtych czasach Meksyk był w stanie niepokoju. Po wyjściu z samolotu pod eskortą tamtejszej policji i żandarmerii przeszliśmy do autokaru, którym z Mexico City udaliśmy się do Tuluci.
Meksyk okazał się zupełnie odmienny od naszej kultury. Przede wszystkich mieliśmy spore kłopoty językowe. Zresztą nie tylko my. Po hiszpańsku nie mówił nikt, zaś po angielsku nieliczni. Problemy mieliśmy głównie w hotelu, jednak Meksykanie byli niezwykle gościnni, serdeczni i sympatyczni, co z nawiązką rekompensowało nam braki komunikacyjne.
Oczywiście, od momentu postawienia stopy na meksykańskiej ziemi mieliśmy swoich „opiekunów”. Do hali z hotelu eskortował nas kordon policji, „dbali o nas” również tajniacy. Meksyk zadziwiał również kontrastami. Z jednej strony przepych centrum miasta z palmami, z drugiej, slumsy na obrzeżach, domy z dykty i puszek.
Hala, w której rozrywaliśmy swoje mecze, też robiła wrażenie. 20 tysięcy miejsc, boisko rozgrzewkowe na scenie, a widownia wokół jak w amfiteatrze. Swoją postawą i walecznością wzbudziliśmy sympatię Meksykanów. Po meczach tłumy kibiców dopominały się o drobne pamiątki.
Tak się złożyło, że w grupie trafiliśmy na ZSRR. I ponownie zaskoczyliśmy Czesnakowa, wystawiając drugą szóstkę. Udało nam się wygrać i wyszliśmy z grupy bez porażki. Oczywiście, nie obyło się bez fety zakończonej kąpielą sztabu szkoleniowego w basenie. Był to chyba najlepszy okres w mojej pracy trenerskiej, chłopcy pracowali wyśmienicie, nikt nie narzekał i nie liczył godzin spędzonych na sali treningowej. No i co najważniejsze, ciężką pracę umieliśmy przekuć w sukcesy.
Po finałowym spotkaniu zespół wyszedł z hali niekompletnie ubrany, a przystojny Wojtowicz niemal w samych slipkach. Ostatnie spotkanie graliśmy z Japonią i musieliśmy je wygrać. Wtedy system gier był inny niż dziś. Sześć zespołów grało w finale systemem każdy z każdym i ten, kto uzyskał najwięcej punktów, zostawał mistrzem. Musieliśmy wygrać mecz z Japonią, w przeciwnym razie układ punktów był taki, że mistrzostwo mogła zdobyć jeszcze Rosja bądź Japonia. Na szczęście wygraliśmy i mogliśmy świętować mistrzostwo globu.
Powrót do kraju był wspaniały, kibice przyjęli nas po królewsku. Najpierw dolecieliśmy do Francji, gdzie również cieszono się z naszego sukcesu, a potem pociągiem wracaliśmy do Polski. Już w wagonie restauracyjnym czekała na nas niespodzianka - polskie przysmaki, których bardzo nam brakowało. Potem był postój w Poznaniu, gdzie uhonorowały nas władze miasta, a na koniec dojechaliśmy do warszawskiego Dworca Gdańskiego, gdzie przywitały nas tłumy ludzi, dla których - podobnie jak dla nas - było to spełnienie marzeń o sukcesie, marzeń wielu pokoleń siatkarzy.
Dziś patrząc na sukces drużyny Raula Lozano, spinam klamrą tamte wydarzenia i z rozrzewnieniem, ale i z dumą wspominam nasz sukces w Meksyku.
WYSŁUCHAŁA Katarzyna Kochaniak
Wszystkie grafiki, zdjęcia, teksty oraz same strony www podlegają ochronie prawnej na mocy ustawy o prawie autorskim.
Używanie ich w jakikolwiek sposób bez uprzedniego, pisemnego zezwolenia jest zabronione i może spowodować pociągnięcie do odpowiedzialności cywilnej i karnej w maksymalnym zakresie dopuszczalnym przez prawo.
Oceń artykuł:
Średnia ocena: 2.51
Artykuły mogą być komentowane tylko i wyłącznie przez zalogowanych użytkowników.
Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.
Jeżeli nie posiadasz konta w naszej Akademii - założ je już dziś.